Leżący w Alzacji Colmar już od jakiegoś czasu widniał na mojej liście miejsc wartych odwiedzenia. I wreszcie udało mi się zrealizować ten plan! Gdy po prawie pięciu godzinach jazdy wjechaliśmy do dzielnicy zwanej Małą Wenecją szeroki uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Jakże mogłoby być inaczej? Wokół mnie pojawiły się słynne kolorowe, szachulcowe domy, mosteczki pełne kolorowych, zwisających z donic kwiatów, co w promieniach lipcowego słońca wyglądało niczym z ilustrowanych bajek dla dzieci.
Romantyczny„Hôtel Le Maréchal” stylem i wystrojem świetnie wpisywał się w ten bajkowy pejzaż. Położony bezpośrednio nad kanałem z oknami wychodzącymi wprost na przepływające prawie bezszelestnie łódki stanowił dopełnienie krajobrazu.
Po szybkim rozpakowaniu bagażu i ożywczej kąpieli udaliśmy się na spacer. Kolorowe fasady skojarzyły mi się z domami z weneckiej wyspy Burano, choć tak naprawdę ich cel był zupełnie inny: oto za pomocą kolorowych murów informowano w przeszłości niepiśmiennych obywateli o funkcji poszczególnych domów. I tak w czerwonych budynkach mieszkali rzeźnicy, w białych – kamieniarze, w szarych – kaletnicy, w niebieskich – kowale, a różowe stanowiły tradycyjny przybytek uciech cielesnych. Dziś w tych kolorowych i słynnych na cały świat domach mieszczą się sklepy z pamiątkami, hotele, bary, kawiarenki i restauracje.
W ciepłym, popołudniowym powietrzu unosiły się intrygujące zapachy, których tajemnice postanowiliśmy niebawem zgłębić. I oto po kilku minutach pojawiły się na naszych talerzach tarte flambée (alzacki rodzaj pizzy na cienkim niczym opłatek cieście chlebowym z krążkami cebulki i boczkiem) w towarzystwie wina pinot gris oraz choucroute (przypominający nasz bigos) w asyście piwa Kronenbourg. W zasadzie nic zaskakującego – przecież w Alzacji bardzo wyraźnie przenikają się wpływy francuskie i niemieckie…
No i w końcu wieczorny, romantyczny spacer, obowiązkowy punkt podczas podróży do Colmaru. Cudownie oświetlone miasto uwydatniało detale architektoniczne, a wśród nich ozdobny wykusz z aniołami i bogato malowaną freskami galerię domu Pfisterów z XVI w. czy piękną fasadę XVII-wiecznego Domu Głów ozdobionego 105 groteskowymi maskami…
Następnego dnia zbudziło nas słońce zaglądające do okien pokoju hotelowego i zachęciło do odkrycia kolejnych zakątków Colmaru. Spacerując uliczkami Starego Miasta, co i rusz natrafialiśmy na architektoniczne perełki: w jednej chwili naszym oczom ukazał się Koifhus – najstarszy budynek publiczny w mieście, to znów kościół dominikanów znany dzięki arcydziełu „Madonna w różanym ogrodzie” i wreszcie, kilka minut później, muzeum Auguste Bartholdiego, twórcy nowojorskiej Statuy Wolności, o czym wie niewielu…
I jeszcze kopia brukselskiego Manneken-Pisa podarowana miastu w 1922 r. i w końcu odpoczynek na tonącym w kwiatach Place de l’Ancienne Douane, i lampka wina musującego Crémant d’Alzace wraz z kawałkiem gugelhupf, czyli alzackiej babki drożdżowej.
Czas biegł nieubłaganie, a my chcieliśmy utrwalić w pamięci i na licznych zdjęciach pobyt w tym bajkowym mieście pełnym kolorowych domów i rzeźb Bartholdiego. Ostatnie spojrzenie na Colmar i odjazd do dwóch malowniczych, alzackich wiosek Riquewihr i Ribeavillé, o czym pisałam TUTAJ…
**
Dziękuję za przeczytanie tego tekstu i zapraszam do lektury innych w kategorii „turystyka”. A jeśli nie masz jeszcze pomysłu na kolejną wyprawę, kliknij w moją mapę, wybierz interesujące Cię miejsce i bezpośrednio czytaj post. Do wyboru ponad 80 kierunków.
Masz pytania lub uwagi? Zostaw komentarz pod tekstem lub napisz do mnie, korzystając z zakładki „kontakt”.
0 Comments