Witam serdecznie. Zanim na dobre zacznę zadawać pytania, powiedz na początek coś o sobie.
W telegraficznym skrócie mówiąc, można to ująć tak: po maturze, którą zdałam w 1982 r., w trakcie stanu wojennego, wyjechałam do Kanady, gdzie zaczęłam studiować. Pomimo że czasy były „niesprzyjające”, po dwóch latach wróciłam do Polski i tu dokończyłam studia na wydziale handlu zagranicznego SGPiS (dziś SGH). Po uzyskaniu dyplomu poszłam do pracy i niedługo później wyszłam za mąż za kolegę z mojego roku. Kiedy urodziły się dzieci, zostałam przysłowiową „panią domu”. Dzięki pracy męża w korporacji wyjechaliśmy na rok do Hamburga. Po powrocie i paru latach spędzonych w kraju znów nas wysłano, tym razem do Londynu, gdzie byliśmy przez prawie cztery lata, a stamtąd przyjechaliśmy tutaj, do Brukseli, gdzie już jesteśmy od ponad jedenastu lat. Tu też zaczęłam pisać książki.
Zaczęłaś pisać dopiero po czterdziestce. Dlaczego tak późno?
Od dziecka marzyłam o pisaniu. To było takie moje ukryte pragnienie, którego jednakże nie traktowałam poważnie. Pisanie w czasach, kiedy dorastałam, nie było łatwe, ponieważ musiało być politycznie poprawne, aby mogło trafić do druku. A taka wersja zupełnie do mnie nie przemawiała… Przez pewien czas myślałam, że wrócę do „normalnej pracy”, ale kiedy zdałam sobie sprawę, że jestem za stara na robienie kariery, zrozumiałam, że może to znak, że muszę wreszcie realizować swoje marzenia, czyli pisać. W końcu miałam do tego idealne warunki. Zresztą, dziś myślę, że do pisania musiałam po prostu „dojrzeć”.
Poszłaś w końcu śladem własnych marzeń. Czy zgadzasz się więc z powiedzeniem, że „marzenia to pojazd unoszący do gwiazd”?
Ta sentencja jest mi bardzo bliska. Satysfakcja, jaką mam po napisaniu kolejnego utworu i ta świadomość, że ludzie czytają moje książki, jest ogromna. To tak jakby unosić się w srebrzystej poświacie.
Jak wyglądały początki Twojej kariery pisarskiej?
Jako nastolatka pisałam pamiętnik, potem krótkie opowiadania, ale to wszystko było do przysłowiowej „szuflady”. Potem zaczęłam tworzyć artykuły podróżnicze, które zostały opublikowane w czasopiśmie „Traveler”. Kolejne odbyte podróże były do tego świetną okazją. Tak właśnie zrodziły się teksty o Dubaju, Kubie, Brugii, Gandawie i Nowym Yorku. W końcu przyszedł czas na powieść. Od wielu lat miałam w głowie pomysł na moją pierwszą książkę „Znów mnie pokochaj”. Kiedyś opowiedziałam przyjaciółce w czasie lunchu tę wymyśloną przeze mnie historię. Gdy zobaczyłam w jej oczach prawdziwe zainteresowanie, przyszłam do domu i wzięłam się za pisanie na poważnie. Parę miesięcy później powieść była gotowa.
Jesteś autorką kilku książek: „Znów mnie pokochaj”, „Powiedz, że mnie kochasz”, „Zakochani w Brukseli”, a także „Moja przygoda z Kilimandżaro” i „Moja przygoda z Peru”. Jak znalazłaś wydawcę? To chyba niełatwe w dobie, kiedy zabiegani ludzie czytają mniej…
To rzeczywiście wyzwanie! Początki nie były łatwe. Maszynopis mojej pierwszej powieści wysłałam do sześciu wydawnictw i … nic. Nie tracąc nadziei, wysłałam do kilku kolejnych i w końcu otrzymałam pozytywną wiadomość z wydawnictwa „Replika” z Poznania.
Porozmawiajmy chwilę o warsztacie pisarskim. Co jest najtrudniejszą stroną pisania, a co najprzyjemniejszą?
Najprzyjemniejsze jest to beztroskie bujanie w obłokach, czyli wymyślanie fabuły i kreowanie bohaterów. A potem trzeba usiąść i przelać te huczące w głowie emocje i obrazy na papier, i to tak, aby było to ciekawe i oddawało jaskrawość uczuć, jaką ja sama czułam w chwili wymyślania tych historii. A to wcale nie jest takie łatwe… Pomimo że moi bohaterowie są całkowicie fikcyjni, staram się, aby ich problemy były prawdziwe, takie, z jakimi borykają się ludzie na co dzień. Trudnym aspektem jest dla mnie również dyscyplina, czyli to, aby usiąść i pisać.
Wygląda na to, że przyznajesz rację Słowackiemu, który już w XIX w. powiedział: „Chodzi mi o to, aby język giętki, powiedział wszystko, co pomyśli głowa…”
Tak, ten romantyczny poeta miał niewątpliwie rację.
W 2013 r. ukazała się na rynku Twoja powieść obyczajowa „Zakochani w Brukseli”. Akcja rozgrywa się w dużej części właśnie w stolicy Belgii. Tytuł powieści jest dwuznaczny. Które rozumienie miałaś na myśli: ludzi kochających Brukselę czy zakochanych, którzy są w Brukseli? A może oba?
Oba znaczenia znajdują odzwierciedlenie na kartach książki: główni bohaterowie zakochali się w sobie właśnie w Brukseli, ale zakochali się też w tym niezwykłym mieście. Widać to m.in. w szczegółach opisów restauracji na Grand Placu i innych zabytków. Zresztą, ja sama chodziłam z przewodnikiem po stolicy Belgii, odkrywałam sekrety tej metropolii, która mnie również oczarowała.
Książka opowiada nie tylko o miłości, ale ma też w tle wątek medyczny. To przypomina mi po trosze thrillery medyczne Robina Cooka, np. „Oznaki życia”. Pokazujesz również potęgę koncernów farmaceutycznych, które dla zysku gotowe są posunąć się daleko, a nawet za daleko, tak że ofiarami stają się niczemu niewinne osoby. W tym kontekście, kto jest Twoim ulubionym autorem/autorką?
Bardzo lubię prozę Johna Grishama, amerykańskiego pisarza, autora thrillerów prawniczych i kryminałów. Polskim czytelnikom jest on zapewne znany dzięki adaptacjom filmowym jego książek: „Raport Pelikana”, „Firma” czy „Klient”.
„Zakochanych w Brukseli” warto przeczytać, ponieważ …
… to wciągająca lektura, w której przeplata się intryga i miłość, a wszystko to dzieje się w miejscach bliskich i znanych wielu Polakom mieszkającym w Belgii.
Porozmawiajmy teraz o twoich książkach podróżniczych. Twoja proza reportażowa przypomina mi utwory Ryszarda Kapuścińskiego. Skąd ta chęć robienia rzeczy nietuzinkowych, jak wspinaczka na Kilimandżaro?
Przede wszystkim chcę powiedzieć, że sprawiłaś mi wielką radość tym porównaniem do Kapuścińskiego, który jest dla mnie mistrzem. Odpowiadając jednak na pytanie, ujmę to tak: chcieliśmy spędzić rodzinne wakacje z dwoma nastoletnimi synami, wakacje, które dla nas wszystkich byłyby frajdą, a jako że mój mąż lubi chodzić po górach i był już wcześniej na Kilimandżaro, wybór padł właśnie na to miejsce. Niebagatelną rolę odegrał również fakt, iż wejście na tę najwyższą górę Afryki nie wymaga wielomiesięcznych treningów. Wystarczy być w dobrej kondycji fizycznej i… zdecydować się. Wybraliśmy najdłuższy, dziewięciodniowy szlak, za to dający największą gwarancję zdobycia szczytu. Po powrocie opisałam moje nowe doświadczenie i za namową znajomych poszukałam wydawcy, którym okazał się „Poligraf”.
Czy utrzymujesz kontakt z Czytelnikami?
Tak, mam stronę internetową (www.annasiwek.info) i odpisuję wszystkim tym, którzy zwracają się do mnie z zapytaniami. Poza tym staram się organizować spotkania z tymi, którzy znajdują przyjemność w czytaniu.
A gdzie można znaleźć Twoje powieści?
Oczywiście w polskiej księgarni na Rue d’Anglettere 45 w dzielnicy Saint-Gilles oraz w wielu polskich sklepach na terenie Brukseli i Antwerpii.
Fabuła Twoich książek opiera się na dwóch motywach przewodnich: wędrówce i poszukiwaniu miłości. Czy tak też będzie w kolejnej?
Można powiedzieć, że miłość i wędrówka stały się znakami rozpoznawczymi moich powieści. Życie jest podróżą, wędrówką i poszukiwaniem miłości, która nadaje sens naszej egzystencji. Te motywy pojawią się na pewno w kolejnym utworze, nad którym już pracuję.
Dziękuję za rozmowę. Życzę dalszych sukcesów i wiernego, coraz szerszego grona Czytelników.
Przeczytaj także moje inne teksty w kategorii „wywiady”.
0 Comments